- o wyzwaniach, celach i priorytetach branży mleczarskiej mówi Prezes Polskiej Izby Mleka Edward Bajko
Został Pan Prezesem Polskiej Izby Mleka. Zaskoczenie, radość, docenienie? Jakie emocje towarzyszyły Panu podczas spotkania Zarządu PIM i wyboru nowego składu?
Edward Bajko: Sam fakt wyboru na Walnym Zgromadzeniu PIM do zarządu organizacji nie był specjalnym zaskoczenie, bo Spomlek, który reprezentuję odgrywa znaczącą rolę w naszej branży. Myślę, że widoczna jest również moja aktywność osobista. Natomiast nie spodziewałem się, że członkowie Zarządu wybiorą mnie na prezesa Izby. To już była duża niespodzianka, czy miła, to jeszcze nie wiem.
Co dla Pana oznacza ta funkcja w bardzo ważnej organizacji wspierającej mleczarzy?
E.B. Oznacza dla mnie szansę większego wpływu na rzeczywistość. Nie ukrywam, że to lubię. Sprawowanie takiej funkcji daje większe możliwości skutecznego działania. Od dawna nie ograniczałem się w działaniu i myśleniu wyłącznie do naszej spółdzielni, ale do tej pory mogło to mieć tylko wagę opinii szefa Spomleku. Funkcja prezesa PIM daje mi szansę wypowiadania się w imieniu szerokiej grupy mleczarzy i firm współpracujących. Myślę, że i waga tego głosu będzie większa niż prezesa jednej z wielu mleczarni, do tego nie największej przecież. Trochę się zastanawiam, jak się zachować w sytuacji, gdy mój pogląd na jakąś sprawę będzie inny niż pozostałych członków zarządu, to przecież może się zdarzyć, ale będę się tym martwił jeżeli się wydarzy.
O interesy branży mleczarskiej dba kilka organizacji w Polsce: Polska Izba Mleka, Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich, Związek Polskich Przetwórców Mleka, Krajowe Stowarzyszenie Mleczarzy oraz Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka. Nie widać jednak współpracy między nimi. Czy będzie Pan dążył do wypracowania wspólnych celów?
E.B.Wypracowanie listy priorytetów dla polskiego mleczarstwa powinno być naszym wspólnym celem na najbliższe miesiące. Potem, prawdopodobnie przez lata, trzeba będzie konsekwentnie o realizację tych celów zabiegać. O celach i poglądach poszczególnych organizacji na razie wiem głównie z mediów i oficjalnych wypowiedzi, a takie medialne stanowiska są często obarczone grzechem poprawności politycznej i wewnętrznych potrzeb. Chciałbym dotrzeć do sedna w indywidualnych rozmowach z szefami naszych mleczarskich organizacji. Jestem przekonany, że rozmowa na płaszczyźnie eksperckiej pokazałaby, że różni nas mniej niż się wydaje. Z inicjatywą „porozumienia ponad podziałami” wystąpił już wcześniej Prezes ZPPM Pan Marcin Hydzik, czeka nas spotkanie w tej sprawie, mam nadzieję, że tym razem się uda.
Czy w dążeniu do wspólnego dobra na rzecz polskiego mleczarstwa możliwa jest współpraca spółdzielni mleczarskich z prywatnymi zakładami?
E.B. Jak najbardziej. Spółdzielnia to też jest własność prywatna, tylko rozproszona. Nie widzę powodu, żeby tworzyć sztuczne podziały pomiędzy mleczarstwem spółdzielczym, mleczarstwem prywatnym czy wreszcie mleczarstwem z kapitałem zagranicznym. Czy to naprawdę ma kluczowe znaczenie, jeżeli mleko jest od polskich rolników, pracownicy to Polacy, większość produktów trafia na polskie półki, a jeżeli na eksport, to nawet lepiej? To są sztuczne podziały. Zostawmy politykę politykom.
Myśli Pan, że interesy branży mleczarskiej są jednakowe i łatwe w artykułowaniu?
E.B. Strategiczny cel jest wspólny i wcale nie tak trudny do zdefiniowania. Chodzi o zapewnienie warunków rozwoju dla całej branży w zmieniających się i niepewnych czasach. Na takim poziomie ogólności nie będzie sporu ani pomiędzy organizacjami mleczarskimi ani na linii branża-rząd, ktokolwiek będzie rządził. Kłopot się zaczyna, gdy przejdziemy do szczegółów, bo wtedy pojawiają się bardzo różne pomysły i partykularne interesy poszczególnych grup. Podstawowym błędem, który popełniamy jest założenie, że ktoś musi stracić, żeby ktoś inny mógł zyskać. Niestety idea win-win jest obecnie w Polsce w głębokiej defensywie. Częściej się koncentrujemy na szukaniu wrogów niż przyjaciół.
Co jest wspólnym celem, który uważa Pan dzisiaj za najbardziej istotny?
E.B. Eksport. Trwała i mocna pozycja polskiego mleczarstwa w światowej wymianie handlowej jest warunkiem koniecznym nie tylko rozwoju, ale wręcz przetrwania tysięcy gospodarstw mlecznych i wielu zakładów mleczarskich. Od lat produkcja mleka w Polsce rośnie szybciej niż wewnętrzna konsumpcja. Bez możliwości wyeksportowania tych rosnących nadwyżek branża się załamie. Paradoksalnie na eksporcie powinno bardzo zależeć również mniejszym mleczarniom, które lokują swoją produkcję na rynku wewnętrznym, bo może zabraknąć dla nich miejsca, gdy duzi eksporterzy będą zmuszeni wtłoczyć swój produkt na polskie półki.
Czy nie powinniśmy skoncentrować się na zbilansowaniu polskiej produkcji i konsumpcji mleka? Zachęca nas poniekąd do tych ruchów minister publikując „listę wstydu” i nawołując tym samym do ruchów protekcjonistycznych.
E.B. Przy ponad 30% nadwyżce produkcji to nie jest możliwe bez katastrofalnych skutków dla rolników, mleczarni i całej gospodarki. Wszelkie ograniczenia swobodnej wymiany handlowej są dla nas zagrożeniem i powinniśmy być ostatnim krajem, który wspiera ruchy protekcjonistyczne. Zamykać granice chcą ci, którzy przegrywają walkę konkurencyjną. Oczywiście propagandowo ubrane to jest zawsze w jakieś szczytne cele, ale chodzi o coś innego. Rosja zamknęła granice przed europejskimi producentami, bo ich mleczarstwo nie miało szans w wolnej walce konkurencyjnej. Tam miało to gospodarczy sens ponieważ branża mogła się rozwijać w oparciu o niezaspokojony popyt wewnętrzny. U nas jest dokładnie odwrotnie, do rozwoju konieczny jest eksport. My musimy być lepsi niż inni, a nie zamykać się na innych. Konsumenci kupują polski nabiał i niemieckie samochody, bo są lepsze i nie jest to zasługa polityków tylko producentów. Polska ma potencjał gospodarczy, kompetencyjny i klimatyczny, żeby w mleczarstwie wygrywać i nie powinna wywracać stolika. Dzisiaj nasz udział w światowej produkcji mleka jest dużo wyższy niż rola, jaką odgrywamy w światowym handlu i trzeba to zmienić. To jest kwestia konsolidacji działań eksportowych na szczeblu krajowym, bo nawet nasze największe mleczarnie w pojedynkę są za małe, żeby wiele znaczyć w skali światowej.
Polska Izba Mleka i inne organizacje mleczarskie od dawna starają się zwiększyć konsumpcję mleka w Polsce, ale skuteczność tych kampanii jest umiarkowana. Co jeszcze można zrobić, żeby zachęcić Polaków do spożywania nabiału?
E.B. Biorąc pod uwagę dane statystyczne, to w Polsce są jeszcze ogromne rezerwy w spożyciu mleka w stosunku do innych krajów europejskich. Barierą dla wzrostu nie jest już chyba zamożność społeczeństwa, ale naturalna konkurencja ze strony innych produktów (mięso, produkty roślinne) oraz wizerunek produktów mleczarskich jako składnika diety. Obiektywna prawda wynikająca z badań naukowych jest dla nabiału bezsprzecznie korzystna, ale w powszechnym odbiorze nie jest to już tak jednoznaczne. Problem nie dotyczy tylko mleka, ale w ogóle postrzegania przez ludzi świata w dobie internetu. Obiektywna prawda właściwie nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, w co ludzie uwierzą. No i tutaj mamy kłopot, bo w szranki stają z jednej strony eksperci, a z drugiej celebryci i influenserzy, których główną kompetencją jest umiejętność wpływania na publiczność. I co z tego, że ekspert ma rację, jeżeli jest nudny, a przeciwnik jest ujmujący i przekonujący ? To jest zjawisko, z którym nie jest łatwo walczyć, ale trzeba wejść na ten ring. Oznacza to, że przekaz od eksperta musi być tak samo atrakcyjny. Trzeba się odwołać nie tylko do rozumu, ale i emocji. W takich kampaniach organizacje mleczarskie powinny działać w głębokim tle, bo wiadomo , że „każda myszka swój ogonek chwali” i taki przekaz jest mniej wiarygodny w powszechnym odbiorze.